Exodus
z Breslau
W styczniu 1945 roku mróz mocno scisnal. Temperatura spadala w dzien do minus 16 stopni Celsjusza. Wial lodowaty wiatr. Padal snieg. W taki czas ludzie zamykaja sie w domach, szukaja goracego pieca. Ale tamtej zimy porzucili swe domy. Powyciagali wozy, wózki, taczki. Wszystko, co mialo kólka. Spakowali walizy, weki z kurami, pierzyny. Drogami i bezdrozami Slaska ciagnely kolumny przerazonych uciekinierów. Mróz zabijal ludzi i zwierzeta. Zywi mijali stosy cial lezacych na poboczach. Jeszcze kilka miesiecy wojna byla dla nich gdzies tam, daleko. Jeszcze wierzyli, ze nigdy nie dotrze na Slask. I oto nadchodzila.
Wroclaw
dlugo nie czul strachu. Owszem, byly kartki na zywnosc, obowiazek zaciemniania
domów i zakaz sluchania obcych radiostacji. Wprawdzie w listopadowa noc 1941 roku
spadlo na Wroclaw kilka bomb, ale o tych dziesieciu zabitych pamietaly juz
tylko rodziny. Dopiero w sierpniu 1944 roku miasto zostalo ogloszone twierdza,
a dwa miesiace pózniej nad Festung Breslau pojawily sie pierwsze sowieckie
bombowce.
"Wszystko
niby plynelo swym nurtem uregulowanym, a jednak wkradlo sie cos obcego do
znanego nam obrazu ulicy, do naszego zycia domowego. Widzielismy... cale stada
bydla pedzonego ulicami do rzezni miejskiej, spotykalismy kolumny pojazdów
ciezarowych z tajemniczym ladunkiem szczelnie przykrytym brezentem, to znów
inne zespoly samochodów przewozacych worki i skrzynie z zywnoscia, które
lokowano w piwnicach-magazynach o malej pojemnosci, znajdujacych sie w poblizu
placu Czerwonego" - wspominal Stefan Kuczynski, polski lekarz mieszkajacy
we Wroclawiu od I wojny swiatowej.
Alarmy
lotnicze coraz czesciej sie powtarzaly. Wigilie i Boze Narodzenie przerywalo
wycie syren. Wreszcie 12 stycznia 1945 roku ruszyla ofensywa zimowa armii
radzieckiej. Ze wschodnich prowincji Rzeszy plynela fala uciekinierów, która
szybko dotarla na Slask.
Na
rozkaz Hankego
Ksiadz
Paul Peikert, proboszcz parafii pw. sw. Maurycego przy Klosterstrasse (dzis
Traugutta), obserwowal ten dramatyczny exodus. "...teraz roztoczyl sie we
Wroclawiu wstrzasajacy widok dniem i noca uciekajacej ludnosci Slaska:
nieprzerwane sznury chlopskich wozów, zaprzezonych w konie lub krowy, obok
recznych wózków robotnic i kolumn jenców wojennych, obcokrajowców, Rosjan,
Francuzów, Serbów itd. z saneczkami, na których wiezli swoje tobolki" -
pisal w swojej kronice.
"Po
Gwiazdce mozna bylo uslyszec w powietrzu huczenie, które z dnia na dzien
stawalo sie silniejsze. Niesamowite! - tak zapamietala zblizanie sie frontu
jedenastoletnia wówczas Hildegarda Kittel, mieszkajaca w Starym Sleszowie pod
Wroclawiem. "Tata rozpoczal przygotowania do ucieczki. ...Na wóz
zaladowano moja stara kulawa ciotke Matylde i moja mala siostre Dore. Tej
chwili nigdy nie zapomne... Wszyscy inni musieli, grubo okutani z powodu
lodowatego mrozu, biec za wozem. Wokól lezal snieg. Ciotka Paulina jako jedyna
we wsi nie mogla sie zdecydowac na opuszczenie rodzinnych stron. Zostala!"
- wspominala po latach pani Hildegarda.
Czesc
uchodzców zatrzymala sie we Wroclawiu, który jak caly Slask stal sie schronem
Rzeszy. Jesli w dniu 1 grudnia 1940 roku w miescie zylo 638 905 ludzi, to w
styczniu 1945 roku bylo ich ponad milion! Wielu mialo nadzieje, ze miasto
zostanie uznane za otwarte. Stracili ja 19 stycznia. Gauleiter Karl Hanke,
komisarz Rzeszy do spraw obrony, wydal rozkaz przymusowej ewakuacji miasta. We
Wroclawiu mieli zostac tylko mezczyzni zdolni do noszenia broni. Ten rozkaz
kosztowal zycie niemal 100 tysiecy osób.
Jeszcze
w grudniu 1944 roku ówczesny komendant Festung Breslau general-major Krause
zwrócil sie do Hankego z propozycja ewakuowania ok. 200 tys. osób. Gauleiter
nie zgodzil sie. Twierdzil, ze z obawy przed reakcja Hitlera. Za to ciagle
powtarzal, ze Rosjanie nigdy nie wejda na Slask. A jesli nawet zbliza sie,
zostana odparci jak Mongolowie w 1241 roku. Minister uzbrojenia Rzeszy Albert
Speer, który w styczniu 1945 roku zjawil sie we Wroclawiu, wspominal, jak to
Hanke oprowadzal go po ratuszu - "Mówil z patosem: (....) Bylo mu wszystko
jedno, co stanie sie z Wroclawiem, gdyby dostal sie w rece wroga...".
Gauleiter
zdecydowal sie na ewakuacje mieszkanców Wroclawia dopiero po nalotach Rosjan na
wroclawskie stacje kolejowe, które mialy miejsce 17 i 18 stycznia. Za pózno.
Nie bylo takich srodków transportu, które mogly wywiezc 700 tysiecy ludzi w
kilkanascie dni.
Droga
na Freiburger Bahnhof
Luiza
Hartmann w 1945 roku byla w maturalnej klasie. Mieszkala wraz z siostra
Elzbieta i rodzicami przy Güntherstrasse (dzis Saperów). Ojciec byl inwalida
wojennym z I wojny swiatowej oraz cenionym inzynierem FAMO [produkowali na
potrzeby wojska, po wojnie Dolmel - red.] i nie zostal powolany do wojska.
Jedyna wojenna niedogodnoscia byl dla fräulein Luizy obowiazek budowy umocnien
obronnych. Jesienia 1944 roku razem z klasa maturalna kopala rowy strzeleckie
na Katzengebirge (Góry Kocie) kolo Trzebnicy. Wojna przyszla do niej w piatkowy
ranek, 19 stycznia 1945. Do drzwi domku Güntherstrasse zapukal przedstawiciel
terenowej grupy NSDAP i kazal natychmiast isc na Freiburger Bahnhof (Dworzec
Swiebodzki). Stamtad mial odejsc pociag do Jeleniej Góry lub do Zgorzelca.
Rodzina mogla zabrac ze soba tylko podreczny bagaz. "Nastepny dzien, tj.
sobota, przyniósl jeszcze gorsze wiesci. Elzbieta byla na Freiburger Bahnhof i
widziala tam rzeczy straszne: tlumy szturmujace nieliczne pociagi, ludzi
tratujacych sie wzajemnie, lamiacych sobie kosci i obrzucajacych sie
najgorszymi wyzwiskami. Widziala stosy walizek i wiele dzieci pogubionych przez
rodziców. O zdobyciu jakiegokolwiek miejsca, chocby tylko dla ojca, w ogóle nie
bylo mowy" - wspominala Luiza Hartmann.
"Dworce
kolejowe sa calymi dniami tak przepelnione, ze przebrniecie przez tlumy jest
prawie niemozliwoscia. Wszystko tloczy sie do pociagów, które moga przyjac
tylko ograniczona liczbe uciekinierów; najwieksza czesc musi pozostac i
próbowac nastepnym razem - notuje ksiadz Peikert. (...) Matki z malymi dziecmi,
matki w ciazy, starzy, wynedzniali ludzie, z trudem poruszajacy sie o lasce.
Wsród nich duza gromada dzieci i mlodszych kobiet- oto byl obraz ówczesnych
dworców kolejowych. Przez wiele godzin, a nawet dzien albo dwa na przejmujacym
zimnie musieli uchodzcy czekac na dworcach do czasu, az ich wpuszczono do
pociagu ewakuacyjnego. Jakas kobieta z czworgiem malych dzieci (najstarsze w
wieku osmiu lat, najmlodsze 8 dni) lezala przez 36 godzin na Dworcu
Swiebodzkim. Wyczerpana poszla potem ze swymi dziecmi do domu, poniewaz nie
mogla odjechac pociagiem. Trafialo sie tez, ze na dworcach matki rodzily
przedwczesnie z przestrachu i podniecenia wywolanego ucieczka. W potwornym
tloku, obladowane licznymi bagazami, gubily czesto swe dzieci, których nieraz
wiecej juz nie odnajdywaly. Wywolywano potem nazwiska tych dzieci, lecz matka
sie nie zglaszala. Bywalo tez, ze na samym Dworcu Glównym zaduszono na smierc lub
stratowano 60-70 dzieci" - notowal proboszcz parafii sw. Maurycego. Do
dzis rodziny rozdzielone na dworcach i szosach próbuja sie odnalezc. Niemiecka
telewizja ZDF publikuje zdjecia tych, którzy ostatni raz widzieli sie 57 lat
temu.
Miala
na imie Monika
Danuta
Orlowska - Polka, która we Wroclawiu byla na robotach przymusowych - w tym
pamietnym styczniu pomagala wraz z ojcem przewiezc dobytek swojej pracodawczyni
na dworzec. Kobieta chciala dotrzec z córka i siostra do rodziny w Bawarii.
"Ojciec
przygotowal wózek, zaladowal rzeczy, na górze posadzono dziecko szefowej i tak
odwiezlismy ich na dworzec. Ta eskapada przypadla w okresie, gdy temperatura
spadla do minus 16 stopni. Skutkiem ostrej zimy ulice pokryte byly sniegiem i
lodem. Udalismy sie wówczas ulica Augustastrasse (dzis Szczesliwa, Pabianicka,
Wesola) do Strasse der S.A. (Powstanców Slaskich) i dalej przez Rynek. (...)
Dalsza droga wiodla obok Uniwersytetu i tutaj zderzenie z rzeczywistoscia bylo
okrutne. Na chodnikach ukladano zmarlych. Najwiecej lezalo dzieci. Oddzialy
usuwajace zwloki mialy pelne rece roboty. Co pare metrów widac bylo
zatrzymujaca sie ciezarówke, czesto bez oslony, a mezczyzni z niej wyskakujacy
usuwaja zwloki lezace na ulicach. Tu i ówdzie buszowaly wsród trupów bezdomne
psy i koty. W przejsciu uniwersyteckim lezala zdechla krowa, koza i porzucony
dobytek. Prawdziwa panika i zamet ogarnely ludzi kierujacych sie w strone
dworca. Im blizej, tym wieksza tragedia.
Widok
dworca utkwil mi w pamieci do dzis. Na lawkach zamarzniete zwloki niemowlat. W
nieswiadomosci mojej oburzona bylam na matki, które swoje dzieci poukladaly na
lawkach dworcowych. Dopiero stojac na peronie, przy przepelnionym do
niemozliwosci pociagu, gdy ktos przez okno podal memu ojcu zawiniatko w
niebieska kratke, proszac, aby pochowal miesieczne dziecko imieniem Monika,
zrozumialam, ze wszystkie zawiniatka na lawkach to niezywe dzieci. Po wyjsciu z
dworca udalismy sie z naszym niemowleciem do dyzurujacego w budce obok dworca
lekarza, który nie ogladajac dokladnie zwlok, stwierdzil zgon. Pochowalismy
mala Monike przy duzym drzewie w parku naprzeciw dworca. Ojciec zawiniatko
wlozyl do kartonu (na obrzezu dworca bylo ich pelno) i przy wspomnianym drzewie
umiescil w uprzednio wykopanym dole".
Lalki
na szosie
Ci,
którzy nie dostali sie do pociagu, musieli isc na piechote. Tak zadecydowal
Hanke. Glosniki rozmieszczone na ulicach miasta powtarzaly wezwanie:
"Kobiety i dzieci winny natychmiast opuscic miasto pieszo w kierunku
Oporów-Katy". Luiza Hartmann nie wiedziala, co robic. "Bylo
wykluczone, by ojciec mógl isc. Na swojej protezie nie doszedlby zapewne nawet
do autostrady. Podjelismy wówczas najtrudniejsza chyba w zyciu decyzje. Mama z
Elzbieta ewakuuja sie i spróbuja dotrzec do naszych krewnych w Dreznie, ja zostane
z ojcem we Wroclawiu. (...) Mama z Elzbieta wyruszyly nastepnego dnia o swicie
[tj. 20 stycznia - red.]. O naszym pozegnaniu nie potrafie jeszcze dzis myslec
spokojnie. Mamy nie ujrzalam juz nigdy w zyciu...".
Mróz,
zmeczenie i glód zaczely zbierac zniwo. Szlak panicznej ucieczki znaczyly setki
zamarznietych niemowlat i starców. W samej Srodzie Slaskiej, do której po ponad
dwudziestokilometrowym marszu dotarli uciekinierzy, zebrano nastepnego dnia z
rynku czterdziesci trupów. Wiele osób wrócilo sie do Wroclawia. Wladze
przynaglaly do ewakuacji, choc po tragicznych doswiadczeniach nocy 20 stycznia
kazaly zabierac na droge maszynki spirytusowe.
Szesnastoletnia
wroclawianka Vera Eckle 21 stycznia znalazla sie na szosie, która szla kolumna
uciekinierów. Przywiózl ja ciezarówka czlonek Volkssturmu. - Nalezalam [jak
wszystkie dziewczeta w wieku 10-18 lat -red.] do Zwiazku Dziewczat Niemieckich
i ten czlowiek powiedzial, ze dlatego musze pomagac oddzialowi porzadkowemu.
Dostalam rozkaz pozbierania "lalek", lezacych na poboczu. Zobaczylam
przed soba zawiniatko, podnioslam je i w tej samej chwili upuscilam,
wrzeszczac: "Na litosc Boska, to sa przeciez dzieci!" - przypomina
sobie Vera Eckle. - Facet z Volkssturmu podszedl do mnie i powiedzial:
"Tak jest, to sa dzieci, które wyrzucily niemieckie kobiety, zeby ratowac
wlasne zycie".
Klamstwo
pelne cynizmu i grozy. Niemowleta i male dzieci zamarzaly w ramionach matek,
które musialy bezsilnie przygladac sie ich cierpieniu i smierci - wspomina pani
Eckle.
"Moja
sluzaca opowiadala mi dzis, ze sama widziala osiem zwlok dzieci na swej drodze
przy szosie strzelinskiej za koleja obwodowa i trupa starego mezczyzny w
przydroznym rowie...." - zapisal 22 stycznia ks. Peikert.
"Zmeczeni
siadali na ziemi, aby juz wiecej nie wstac. Bialy puszysty snieg okrywal ich
zwloki. Tratowali ich przechodnie, usuwajacy sie na bok kolumnom samochodów, co
do miasta pedzily" - zapamietala Agnieszka Walkowiak, która od 1942 roku
byla na robotach przymusowych we Wroclawiu.
"Od
tych kobiet i dzieci wymaga sie, aby ogromna droge przebyly pieszo. Obiecuje
sie im sie, ze w Jaworzynie beda mialy polaczenie kolejowe, ale droge z
Wroclawia do Jaworzyny musza przebyc pieszo. Skoro zas dotra do Jaworzyny - tam
ten sam widok przepelnionego dworca. Pewna obwodowa grupa partyjna na terenie
tutejszej parafii zawiadomila matki, ze nastepnego dnia rano o godzinie 9
powinny stawic sie w punkcie zbornym; dzieci zaladowaloby sie na ciezarówke,
matki natomiast z wiekszymi dziecmi musialyby dluga droge do Lubania (120 km) odbyc
pieszo. Sa to wymagania, którym nie sprosta najsilniejszy organizm, zwlaszcza
ze ludzie wskutek wojennego niedozywienia i udrek tych czasów sa bardzo
wycienczeni. Nigdy chyba nie stanely w swiadomosci ludzi tak przejmujaco i
wyraznie slowa Zbawiciela: A proscie, by uciekanie wasze nie bylo w
zimie..." - notowal 22 stycznia ks. Peikert.
Dziewiec
dni pózniej znów pisal: "Niepisana byla tragedia zmuszonych do ucieczki
szosa. Nieprzejrzane szeregi kobiet i dzieci z wózkami dzieciecymi lub malymi
wózkami recznymi przeciagaly ulica. Skutkiem ostrej zimy ulice pokrywa snieg i
lód. Male wózki przystosowane do gladkich ulic wielkiego miasta rozpadaja sie,
trafiwszy na zawiane i oblodzone ulice podmiejskie. Nedzne mienie trzeba wtedy
wlec dalej recznie, tak ze kolumny posuwaja sie bardzo wolno naprzód. Wiele
dzieci i doroslych zmarlo w przejmujacym zimnie i leglo w rowach przydroznych.
Oddzialy usuwajace te zwloki (Suchkommandos) znalazly tak wiele trupów, ze nie
mogly ich liczby na ciezarówkach ukryc. Doniesiono mi wczoraj, ze jeden z tych
oddzialów usunal ponad 400 zwlok dzieci i doroslych na stosunkowo krótkim
odcinku. Zapewne nigdy nie dowiemy sie liczby tych, co zyciem przyplacili
ucieczke podczas srogiej zimy".
Wsród
tych, którzy w styczniu 1945 roku musieli pieszo opuscic Festung Breslau,
znajdowali sie równiez wiezniowie wroclawskich filii obozu koncentracyjnego
Gross-Rosen. Wyszli z miasta 23 i 25 stycznia, kierujac sie w strone
dzisiejszej Rogoznicy, gdzie miescil sie obóz macierzysty. Liczby ofiar
"marszu smierci" nie ustalono.
Sad
jedzie
Równolegle
z ewakuacja ludnosci cywilnej trwala ewakuacja instytucji. W poniedzialek 22
stycznia przeniesiono do Drezna Uniwersytet Wroclawski. Opustoszaly tez sady,
muzea, nowy gmach rejencyjny przy Lessingplatz (dzis pl. Powstanców Warszawy) i
wielki Urzad Zatrudnienia przy Am Oderkronwerk (dzis Pomorska). Wyjechali
lekarze kliniki i wiekszosc profesorów. Ewakuowano takze szpitale. Ks. Alfons
Buchholz, kapelan szpitala sw. Jerzego (dzis szpital im. Ludwika Rydygiera),
zanotowal:
"Na
rozkaz wladz przygotowano ewakuacje celem calkowitego opuszczenia szpitala i
miasta. Wiekszym transportem chorych (29 pacjentów) pokierowala siostra Rocha,
wspomagana przez dzielne swieckie siostry szpitalne. Transport odszedl 23
stycznia i po uciazliwej wielodniowej podrózy dotarl wreszcie do Norymbergi.
Siostry towarzyszace pacjentom nie mogly wrócic juz do domu ani tez przeslac
zadnej wiadomosci. 3 lutego odeslana zostala siostra Sebastia z grupa przewaznie
starych i schorowanych osób. Pojechaly równiez siostry swieckie: Elisabeth
Steffen, Gertrud van der Driesch, Justina Frey, Dorothea Geppert oraz Luzie
Grondziel. W czasie transportu mialy miejsca wypadki smiertelne, wynikle
przewaznie z niekompletnego wyposazenia pociagu. Chorych mozna bylo wreszcie
przekazac do Gery (Turyngia). Siostry po wielu klopotach wrócily do domu 9
lutego, pokonujac ostatni odcinek drogi na lokomotywie.
Nastepny
transport odbywal sie w ten sposób, ze w naszym szpitalu, a równiez i w innych
miejscach zgrupowano chorych i obloznie chorych, po czym wyekspediowano ich z
miasta za posrednictwem Czerwonego Krzyza. Tak samo postapiono ze starszymi
wiekiem siostrami. Otrzymaly one 2 lutego polecenie wyjazdy do róznych
odleglych klasztorów. Równiez kilku mlodszym siostrom udzielono zezwolenia na
wyjazd. Do nich dolaczyla siostra asystentka Agnita, poniewaz od pewnego czasu
cierpiala na ropne zapalenie zatok czolowych i byla niezdolna do pracy.
Personelowi szpitala oraz siostrom swieckim pozostawiono wolna reke co do
podjecia decyzji wyjazdu lub pozostania w szpitalu. Wiekszosc z nich
zostala".
Rozkaz
ewakuacji dostalo duchowienstwo. Juz 21 stycznia miasto opuscil ks. kardynal
Adolf Bertram, metropolita wroclawski. Mial 86 lat i pól roku zycia przed soba.
Wyjechal wraz ze swoimi domownikami do zamku Johannesberg (Janowa Góra) pod
Jawornikiem. Ks. Buhcholz pisal: " Jego Ekscelencja ks. biskup pomocniczy
Josef Ferche pozostal na miejscu zapewne dlatego, aby Wroclaw nie pozostal bez
biskupa. Nie wspólpracowal on jednakze z kuria, lecz zajal sie duszpasterstwem
w schronie przeciwlotniczym Marianum [seminarium duchowne - red.]. Kapitula
katedralna pozostala na miejscu, podobnie jak i inni przykatedralni ksieza, a
wraz z czescia urzedników kurii - mój brat, zastepca doradcy prawnego,
emerytowany dyrektor Bernard Buhcholz.
Caly
kler parafialny byl zdecydowany wytrwac na stanowiskach duszpasterskich w
swoich kosciolach i parafiach. Nieoczekiwanie wyszlo zarzadzenie, nakazujace
wszystkim ksiezom, z nielicznymi tylko wyjatkami, opuszczenie miasta. Co do
liczby (tych, którym pozwolono zostac), mialy byc jeszcze prowadzone
pertraktacje. Powodem tego zarzadzenia, przyjmowanego jako zlosliwosc i
majacego swe zródlo w gestapo, bylo z pewnoscia spostrzezenie, ze stosunkowo
duza liczba ludnosci katolickiej, znajdujac oparcie i otuche w Kosciele,
przedkladala decyzje pozostania w miescie nad nedze ewakuacji. Z pewnoscia
zamierzano pomniejszyc wplyw Kosciola. W wyniku pertraktacji dopuszczono 20
ksiezy, a w koncu 35 ksiezy".
"Ucieczka
wiekszej czesci duchowienstwa z Wroclawia wywarla druzgocace wrazenie na
duchowienstwie prowincjonalnym i w klasztorach, które sa niemal calkowicie
pozbawione opieki duszpasterskiej" - nie ukrywal ks. Peikert.
Lepsza
jest smierc
Wladze
uparcie dazyly do usuniecia z miasta ludnosci cywilnej. Za wszelka cene i
wszelkimi srodkami. "Propaganda karmila ludzi niesamowitymi bredniami o
okrucienstwach bolszewików, na które narazone byly przede wszystkim kobiety i
dziewczeta. Potem znów stosowano najostrzejsza presje, a nawet terror, gdy
kazda rodzine odwiedzal delegat kierowników obwodowych grup partyjnych i
zmuszal psychicznie do ucieczki z dziecmi i starcami. Zagrozono, ze pozostajacy
nie otrzymaja kart zywnosciowych albo bloki, w których mieszkaja, zostana
wysadzone w powietrze. Grozono nawet, o czym wiem z pewnego zródla, ze nasze
wlasne SS nie zawaha sie wydac na hanbe nasze mlode dziewczeta" - pisal 31
stycznia ks. Peikert.
Wiele
osób nie wytrzymywalo tej presji psychicznej. Mnozyly sie samobójstwa. Miedzy
23 stycznia a 10 dniem lutego zgloszono do Urzedu Stanu Cywilnego 49
samobójstw. "Widzialem wisielców, otrutych gazem, otrutych narkotykami,
widzialem takich, którzy poprzecinali sobie tetnice albo poderzneli
gardlo" - relacjonowal dr Stefan Kuczynski, wroclawski lekarz.
"Urzednik
policji z pewnego obwodu doniósl mi, ze w jego rewirze naliczono w ostatnich 10
dniach 60 samobójstw. Takze w mojej parafii przy Garvestrasse [dzis Kujawska -
red.] odnaleziono w mieszkaniach kilka rodzin zatrutych gazem, wsród nich
ateiste, radce szkolnego z gimnazjum Macieja" - pisal 8 lutego ks.
Peikert.
W
twierdzy narastal terror. Za sianie defetyzmu zostal stracony 28 stycznia 1945
roku wiceburmistrz Wroclawia dr Wolfgang Spielhagen. Hanke skorzystal z
pretekstu, ze Spielhagen zglosil chec wyjazdu do Berlina. "Jego
bezgraniczne tchórzostwo kazalo mu równoczesnie zlozyc oswiadczenie, ze nie
zamierza walczyc na stanowisku, na którym mu w ogóle nie zalezy" - glosilo
obwieszczenie podpisane przez Hankego. To byla bardzo spektakularna egzekucja.
Spielhagena rozstrzelano w Rynku, a jego cialo wrzucono do Odry z mostu przy
gmachu rejencji.
Z
rozkazu Hankego rozstrzelano takze kierownika rolnego rejencji wroclawskiej dra
Sommera, który 24 stycznia pojechal do Zgorzelca. "Zachowanie jego jest
tchórzliwe i pozbawione poczucia obowiazku" - czytali mieszkancy Wroclawia
w obwieszczeniu podpisanym 1 lutego przez Hankego.
Dwa
dni pózniej postawiono przed plutonem egzekucyjnym kierownika obwodowej grupy
NSDAP z Kleciny Paula Glückela, 4 lutego - burmistrza Kleciny Eugena Pfanda, a
6 lutego - burmistrza Brochowa Bruno Kurzbacha.
Zycie
mozna bylo stracic za kazde slowo, które podwazalo wiare w zwyciestwo i
Führera. Rozstrzeliwano osoby przylapane na przywlaszczaniu porzuconego mienia,
cudzoziemców, którzy oddalili sie od swoich obozów, zolnierzy przebywajacy na
tylach bez waznych przepustek. Maria Langner, wroclawianka zamknieta w
wiezieniu przy Sadowej za udzielenie pomocy dezerterowi, zapamietala pieciu
nastolatków, których oskarzono o "pladrowanie". Wlamali sie do kajuty
opuszczonej barki na Odrze, gdzie znalezli tyton i wino. Zostali rozstrzelani.
"Mój
koscielny, którego zatrudniono przy odwozeniu zwlok na cmentarz Grabiszynski,
doniósl, ze jednego dnia lezaly tam zwloki szesciu rozstrzelanych zolnierzy w
mundurach i dwóch scietych osób. Drugiego dnia lezalo tam 36 rozstrzelanych
kobiet; mogly to byc cudzoziemki lub Zydówki" - pisal 8 lutego ks.
Peikert.
Oni
zostali
Mimo
brutalnie prowadzonej ewakuacji w miescie pozostalo ok. 200 tys. ludnosci
cywilnej. W twierdzy byli takze jency wojenni oraz cudzoziemscy robotnicy
przymusowi, wsród nich Polacy. Ich sytuacja z dnia na dzien stala sie wrecz
tragiczna. Zamknieci zostali w obozach, z których najwiekszy znajdowal sie w
budynku szkoly przy dzisiejszej ul. Haukego-Bosaka. Trafilo tam ponad 10 tys.
ludzi, w tym 2 tys. Polaków.
"We
wszystkich salach, na korytarzach i w lazienkach, w zalamaniach pod schodami i
w komórkach lezeli ludzie ciasno stloczeni. Kobiety, mezczyzni, dzieci.
Niemowleta i starcy. Przygnebieni, zrozpaczeni skazancy. Kilka razy w ciagu
dnia na kilka zmian wyprowadzano kobiety i mezczyzn do pracy. Tych, którzy
udawali sie na plac Grunwaldzki [do budowy lotniska - red.], zegnano jak idacych
na smierc. Stale przeciez o godzinie 20 rozpoczynalo sie bombardowanie. Z tej
zmiany najwiecej ludzi nie wracalo w ogóle lub wracalo na rekach
wspóltowarzyszy" - wspominala Irena Siwicka, która 23 stycznia 1945 roku
przybyla do Wroclawia z kolumna wiezniów z obozu Gross Wartenberg.
Zamkniety
pierscien
Czesc
ewakuowanych mieszkanców Wroclawia próbowala wrócic do swoich domów. Pulkownik
Ahlfen, dowódca Festung Breslau, wydal 6 lutego rozkaz, zeby patrole
zatrzymywaly osoby wracajace bez zezwolenia i wyprowadzaly poza obreb twierdzy.
Nastepnego dnia podpisal zarzadzenie, zgodnie z którym wszystkie kobiety z
dziecmi oraz kobiety ponizej 40 lat winny opuscic Wroclaw. Tych rozkazów juz
nie mozna bylo wykonac. W piatek 9 lutego pojawily sie na drzwiach lokali partyjnych
wywieszki z napisami: "Dzis pociagi nie odjezdzaja". Trzeba bylo
rozladowac pociagi na Dworcu Swiebodzkim, czekajace na odjazd od 24 godzin.
W
nocy z 15 na 16 lutego 1945 roku rosyjskie wojska zamknely wokól miasta
pierscien oblezenia.